Czytaj Romanse – Harlequin’y on-line!

Najlepsze romansidła – książki dla kobiet

Palmer Diana – Przed świtem 29 grudnia, 2008

Filed under: Uncategorized — superproject @ 5:43 pm
Tags: , , , , , , ,

Palmer Diana – Przed świtem

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Knoxville, stan Tennessee, maj 1994
Cortez jak zawsze wyróżniał się z tłumu. Był wyższy od większości gapiów zgromadzonych wokół podium. Doskonale się prezentował w drogim, nienagannie skrojonym garniturze z kamizelką. Na śniadej, pociągłej twarzy miał kilka małych szram; oczy duże, ciemne, w kształcie migdałów, ocienione krótkimi rzęsami. Usta szerokie, ale wargi raczej wąskie, podbródek dumnie wysunięty do przodu. Gęste, kruczoczarne włosy sięgające niemal do pasa starannie zaczesał do tyłu i związał w kucyk. W ceremonii uczestniczyło kilku mężczyzn z długimi włosami, głównie białych. Cortez był Komanczem, więc nosił taką fryzurę nie dla kaprysu, lecz z szacunku dla tradycji, co sprawiało, że otaczała go aura pierwotnej, niemal groźnej zmysłowości.
Lekko łysiejący rudzielec z kucykiem i masywnymi okularami na nosie triumfalnym gestem uniósł kciuk. Cortez wzruszył ramionami i skupił się na obserwowaniu ceremonii wręczania dyplomów. Nie miał ochoty tu przyjeżdżać, więc dlaczego miałby zachowywać się przyjaźnie? Wolałby teraz siedzieć w Waszyngtonie i odrabiać zaległości w pracy. Miał huk roboty w związku z kilkoma federalnymi procesami, w których uczestniczył jako oskarżyciel.
Rektor uniwersytetu wyczytywał nazwiska absolwentów w kolejności alfabetycznej. Gdy doszedł do K, jako druga została wymieniona Phoebe Margaret Keller.
Był piękny wiosenny dzień, więc uroczystość wręczenia dyplomów absolwentom Uniwersytetu Stanowego w Tennessee odbywała się na świeżym powietrzu. Phoebe wyróżniały z grona kolegów długie jasne włosy o platynowym odcieniu, odcinające się od ciemnej togi. Przyjęła dyplom od dziekana, który uścisnął jej dłoń. Zeszła z podium i przełożyła frędzel wysokiej czapki z szerokim płaskim daszkiem na drugą stronę. Cortez widział z daleka jej promienny uśmiech.
Poznał Phoebe rok wcześniej, prowadząc śledztwo w sprawie naruszenia ustawy o ochronie środowiska. Była wtedy na czwartym roku antropologii. Trop prowadził do Charlestonu w Karolinie Południowej, Dzięki pomocy Phoebe odnalazł miejsce, gdzie składowano toksyczne odpady. Wpadła mu w oko, choć ubierała się jak chłopak. Niestety mieli wtedy mnóstwo roboty, więc zabrakło czasu na amory. Obiecał jej, że przyjedzie na uroczystość rozdania dyplomów i dotrzymał słowa. Co prawda skończyła studia, lecz dzieliła ich spora różnica wieku. Miał trzydzieści sześć lat, Phoebe dwadzieścia trzy. Znał doskonale jej ciotkę Derrie, z którą współpracował kiedyś przy śledztwie w sprawie nie-bezpiecznego skażenia środowiska. Phoebe była córką nieżyjącego brata Derrie. Cortez przyjechał zatem na uroczystość jako przyjaciel rodziny.
Rektor nadal wyczytywał nazwiska i kolejni absolwenci odbierali swoje dyplomy. Wkrótce na podium stanął ostatni student. Zabrzmiały radosne okrzyki i posypały się gratulacje.
Cortez nie zwracał uwagi na rozradowany tłum. Trzymał się z boku i obserwował. Phoebe też nie garnęła się do wesołego towarzystwa. Podobnie jak Cortez, lubiła chodzić własnymi drogami Jeśli zacznie szukać ciotki Derrie, prawdopodobnie zamiast torować sobie drogę przez tłum, okrąży wiwatującą gromadę. Spojrzał w stronę alejki prowadzącej wzdłuż budynków od podium ku uczelnianemu parkingowi. Wkrótce zobaczył Phoebe. Szła w jego stronę, omijając rzędy krzeseł. Przydepnęła brzeg za długiej togi, potknęła się i omal nie upadła.
Mamrotała, pomstując na krawca, który nie potrafił wziąć miary jak należy.
– Nadal mówisz do siebie? – zapytał Cortez, opierając się o ścianę, z rękoma założonymi na piersi.
Podniosła głowę i spojrzała na niego. Ogarnięta szaloną radością rozpromieniła się natychmiast a Cortezowi z wrażenia zaparło dech. Niebieskie oczy lśniły jak gwiazdy. Wstrzymała oddech, a po chwili z jej ust wyrwał się radosny krzyk.
– Cortez!
Po jej minie poznał, że wystarczyłaby niewielka zachęta, by podbiegła i rzuciła mu się w ramiona, toteż stanął na wysokości zadania. Odsunął się od ściany i szeroko rozłożył ręce.
Bez wahania podbiegła i wtuliła się w niego. Natychmiast zamknął ją w objęciach.
– Przyjechałeś – szepnęła radośnie, z głową przytuloną do jego ramienia.
– Przecież obiecałem – przypomniał. Roześmiał się ubawiony jej podekscytowaniem. Dotknął podbródka Phoebe, delikatnie uniósł jej głowę i zajrzał w niebieskie oczy.
– Po czterech latach ciężkiej pracy dotarłaś do celu.
– Dobrze powiedziane. Skończyłam studia – odparła wesoło.
– I masz na to papiery – przytaknął żartobliwie. Popatrzył na różowa usta i spoważniał.
Najchętniej pochyliłby się nieco i skradł jej całusa, lecz było kilka powodów, dla których nie powinien tego robić. Walcząc z sobą, machinalnie przytulił ją mocniej. – Połamiesz mi kości – poskarżyła się cicho i zrobiła krok do tyłu.
– Wybacz. – Z przepraszającym uśmiechem odsunął się od niej. – Podczas treningów w Quantico dawali nam niezły wycisk. Czasami nie uświadamiam sobie własnej siły – odparł prze-praszającym tonem, robiąc aluzję do lat spędzonych w FBI.
– Nie dostanę całusa? – przymilała się jak mała dziewczynka.
Ubawiony zmrużył oczy.
– Skończyłaś antropologię. Ty mi powiedz, czemu to niemożliwe.
– Plemiona indiańskie – zaczęła śmiało – a dotyczy to zwłaszcza mężczyzn, nie akceptują publicznego okazywania uczuć. Gdybyś mnie teraz pocałował, byłaby to dla ciebie kompromitacja porównywalna z publicznym striptizem.
Popatrzył na nią z rozrzewnieniem.
– Znakomita odpowiedź. Twoi nauczyciele odwalili kawał dobrej roboty.
– Fakt. Jestem świetna. I co z tego? W Charlestonie nie ma dla mnie odpowiedniej pracy. Skończę jako nauczycielka…
– Ależ skąd – zaprzeczył stanowczo. – Przyjechałem między innymi po to, żeby zaproponować ci pracę.
Spojrzała na niego roziskrzonymi oczyma.
– Naprawdę?
– W Waszyngtonie – dodał. – Jesteś zainteresowana?
– No pewnie. – Kątem oka dostrzegła znajomą postać. – O! Ciocia Derrie! – zawołała. – Ciociu! Jestem magistrem! Oto dowód! – Po – machała upragnionym trofeum i podbiegła, że – by uścisnąć ciotkę, która przyjechała w towarzystwie senatora Claytona Seymoura. Senator Seymour przez wiele lat był szefem Derrie, a niedawno zaręczył się z nią.
– Cieszymy się razem z tobą – zapewniła serdecznie ciotka. – Cześć, Cortez! Znasz Claytona, prawda?
– Tylko z widzenia – odparł Cortez i podał rękę senatorowi, który uśmiechnął się przyjaźnie.
– Wiele o panu słyszałem od Kane’a Lombarda, mojego szwagra. Chciał tu dziś przyjechać z moją siostrą Nikki, ale ich bliźniaki złapały jakąś infekcję. Kane nie zapomniał, ile panu zawdzięcza. Zawsze płaci swoje długi.
– Zrobiłem, co do mnie należało. To moja praca.
– Co z Haralsonem? – spytała zaciekawiona Derrie, nawiązując do wielkiej wpadki noto-rycznego przestępcy, który nielegalnie składował toksyczne substancje. Po tamtej aferze Clayton Seymour omal nic stracił senatorskiego fotela, a Kane Lombard swojej firmy.
– Dostał dwadzieścia lat. – Cortez wcisnął ręce w kieszenie i uśmiechnął się krzywo. – Są sprawy, do których szczególnie się przykładam. Taki wyrok daje prokuratorowi wyjątkową sa-tysfakcję.
– Pracujesz w prokuraturze? – zapytała Derrie. – Gdy widzieliśmy się rok temu w Charlestonie, wspomniałeś, że jesteś z CIA.
– Pracowałem w CIA. Byłem też w FBI – odparł. – Od kilku lat jestem prokuratorem federalnym.
– Jak doszło do tego, że tak szybko i skutecznie rozprawiłeś się z oszustami nielegalnie skła-dującymi toksyczne odpady?
– Miałem fart, to wszystko – odparł gładko.
– To oznacza, że nic więcej na ten temat nie powie – mruknęła ironicznie Phoebe. – Daj spokój, ciociu.
Clayton zerknął na nią z jawnym zainteresowaniem, wiec wyjaśniła pospiesznie:
– Cortez i ja przyjaźnimy się od pewnego czasu. Ma nosa. Dzięki jego śledczym talentom uratował pan swój fotel.
– Słuszna uwaga – przyznał Clayton i trochę się rozluźnił – Niewiele brakowało, bym wszystko spaprał. – Popatrzył serdecznie i czułe na Derrie, która się rozpromieniła. Po chwili zapytał: – Kiedy pan wyjeżdża? Gdyby zechciał pan zostać nieco dłużej, chętnie zaprosilibyśmy pana na kolację. Phoebe idzie z nami do restauracji, żeby świętować otrzymanie dyplomu. – Bardzo żałuję, ale czas mnie goni – odparł powściągliwie. – Dziś wieczorem muszę być w Waszyngtonie.
– Rozumiem. A więc tam się zobaczymy – odparła Derrie, mocno zdziwiona, że Cortez i jej bratanica wydają się sobą bardzo zainteresowani.
– Muszę porozmawiać z Phoebe na osobności – powiedział, zwracając się do niej i do Claytona. – Porywam ją na godzinkę.
– Proszę bardzo – zgodziła się Derrie.
– Wrócimy do hotelu, wypijemy kawę, zjemy po ciastku i odpoczniemy do szóstej, a potem zabierzemy cię na kolację, zgoda, Phoebe?
– Dzięki – odparła. – Aha, weź moją togę i czapkę! – Zdjęła pospiesznie galowy strój i oddała ciotce.
– Chwileczkę, o ile mnie pamięć nie myli najlepsi absolwenci zostali zaproszeni na uroczysty obiad u dziekana.
– Nikt nie zauważy, że się urwałam – odparła bez namysłu Phoebe, pomachała jej i ruszyła za Cortezem.
– No proszę, na dodatek jesteś prymuską – mruknął, idąc w stronę parkingu, gdzie zaparkował wynajęty samochód – – Prawdę powiedziawszy, wcale mnie to nie dziwi.
– Antropologia to moja pasja – odparła szczerze, zatrzymała się, widząc koleżankę z roku. Pogratulowały sobie nawzajem. Phoebe była tak szczęśliwa że niemal unosiła się w powietrzu.
– Gratuluję pomysłu – mruknął chłopak koleżanki, nim rozeszli się w przeciwne strony. Zerknął na Corteza. – Zabrałaś na rozdanie dyplomów żywy materiał źródłowy.
– Bill – skarciła aroganta jego oburzona dziewczyna. Dostał kuksańca.
Phoebe omal nie zachichotała. Cortez zachował kamienną twarz, ale nie wybuchnął gniewem. Spiorunował ją tylko wzrokiem.
– Przepraszam – mruknęła. – Zwariowany dzień. Wszystkim odbija.
Cortez wzruszył ramionami.
– Nie musisz się usprawiedliwiać. Pamiętam, jak czułem się po obronie pracy i otrzymaniu dyplomu.
– Skończyłeś prawo, tak? Potwierdził skinieniem głowy.
– Twoja rodzina przyjechała na uroczystość rozdania dyplomów? – wypytywała zaciekawiona.
Milczał, ale nie przejęła się drobnym afrontem, który prawdopodobnie miał jej dać do myślenia.
– Znowu coś palnęłam. Teraz jestem dla ciebie jak zadżumiona – odparła rezolutnie. – A już myślałam, że mi się poprawiło!
Niespodziewanie parsknął śmiechem.
– Bywasz niepoprawna. Dobrze pamiętam, że nie dało się ciebie okiełznać. – A ja nie mogę się nadziwić, że w ogóle mnie zapamiętałeś – odparła. – Nie do wiary, chciało ci się sprawdzić, kiedy i gdzie odbędzie się uroczystość, żeby tu przyjechać. Nie mogłam wysłać zaproszenia – dodała trochę zmieszana – bo nie miałam twojego adresu. Nie oczekiwałam, że przyjedziesz. Na palcach jednej ręki można policzyć godziny, które spędziliśmy razem w ubiegłym roku.
– Owszem, ale okazały się pamiętne, choć nie przepadam za kobietami – odparł, gdy stanęli przy wynajętym samochodzie, nierzucającym się w oczy, stosunkowo nowym, amerykańskiej produkcji. Cortez odwrócił się, obrzucił ją poważnym spojrzeniem i dodał rzeczowo:
– Szczerze mówiąc, nie lubię takich spędów, bo wszyscy się na mnie gapią.
– W takim razie co tu robisz? – Pytająco uniosła brwi.
– Jestem, bo cię polubiłem. – Wcisnął ręce w kieszenie i zmrużył ciemne oczy. –
A wolałbym nie.
– Serdeczne dzięki! – odparła zirytowana.
– Moim zdaniem w związkach najważniejsza jest szczerość i uczciwość.

Czytaj dalej…

 

Dodaj komentarz